To już 29 lat, odkąd stado „Młodych Wilków” po raz pierwszy przekroczyło granicę w Lubieszynie. I nie chodzi tu tylko o słynne przejście graniczne znajdujące się w naszym powiecie, ale o symboliczny krok w dorosłość – w świecie, który w latach 90. wreszcie zaczynał oddychać pełną piersią po dekadach PRL-owskiego marazmu.
Mowa oczywiście o filmie „Młode Wilki” z 1996 roku, w reżyserii Jarosława Żamojdy. Dziś patrzymy na ten obrazek z nostalgią, czasem z przymrużeniem oka, ale trudno zaprzeczyć, że to właśnie ten film stał się częścią naszej kultury. To jedna z tych historii, w które można wejść jak w swoisty portal do przeszłości, a wyjść z niego już we współczesnym świecie, zastanawiając się, ile tak naprawdę się zmieniło.

Lat 90. się nie zapomina
Umówmy się, Żamojda nie stworzył arcydzieła kina, ale uchwycił moment w czasie, który dla wielu dorastających w tamtych latach jest jak powrót do przeszłości. Szemrany świat przemytników, zachodnich aut, dresów Adidasa i marzeń o łatwym szmalu wydawał się tak bliski jak nigdy wcześniej. Każdej wiosny, w okresie poprzedzającym egzaminu dojrzałości, „Młode Wilki” powracają na ekrany domowych telewizorów. Może dlatego, że to film o marzeniach i buncie, który rezonuje najmocniej wtedy, gdy matura zdaje się być największym życiowym testem. A może po prostu dlatego, że lubimy wracać do tego, co już dobrze znamy?

Co więcej, to nie tylko historia młodych ludzi rzucających wyzwanie rzeczywistości. Dla mieszkańców Szczecina i regionu film ma jeszcze głębszy wymiar – osadzony został w przestrzeni dobrze im znanych charakterystycznych ulic miasta, hoteli i lokali, po wspomniane już (nieczynne) przejście graniczne w Lubieszynie, które w produkcji nabrało iście sensacyjnego charakteru, stając się areną ryzykownych decyzji bohaterów. Co ciekawe, fabuła filmu była inspirowana prawdziwymi wydarzeniami oraz postaciami ze szczecińskiego półświatka. Aktorzy mieli okazję poznać pierwowzory swoich bohaterów, którzy często bywali na planie filmowym. Jak wspomina Jarosław Jakimowicz (odtwórca jednej z głównych ról), osoby te były obecne podczas kręcenia filmu, a aktorzy codziennie widywali się z nimi na planie. Za to niezapomnianych wrażeń z tych mniej oficjalnych spotkań (nazwijmy je "rozrywkowymi") niewątpliwie dostarczał nocny świat szczecińskich klubów i dyskotek.

Główni bohaterowie – „Cichy” (Jarosław Jakimowicz), „Prymus” (Piotr Szwedes) i „Biedrona” (Paweł Deląg) – to typowe chłopaki z podwórka z maturą na horyzoncie, dla których przyszłość jest jedną wielką niewiadomą, a pokusa łatwej kasy okazuje się silniejsza niż perspektywa studiów czy nudnej pracy. Ich świat to szybkie fury, nocne imprezy, pierwsze miłości i ciągła adrenalina, z którą ciężko zagrzać miejsce tu, gdzie polska rzeczywistość dopiero co otwiera oczy na kapitalizm widziany przez kolorowe okulary. Dziki Zachód lat 90. był czasem ogromnych możliwości, ale i jeszcze większej naiwności – w końcu wszystko dopiero się tworzyło, a granice przyszłości, mówiąc dosłownie, były niejednokrotnie ordynarnie wytyczane.
Kultowy czy kiczowaty?
Są tacy, dla których „Młode Wilki” to synonim filmowej tandety – proste dialogi, przerysowane postacie, momentami sztuczna gra aktorska. I nie ma się specjalnie czemu dziwić, w końcu odtwórca roli "Cichego" dopiero zaczynał swoją przygodę na dużym ekranie, goły w aktorskim fachu. Tutaj liczyło się coś zupełnie innego – chodziło o awatara: młodego, przystojnego, wysportowanego chłopaka, z którym identyfikować mogli się jego rówieśnicy w realu. Dla dziewcząt miał być typem niegrzecznego chłopca o ładnej buźce (przecież kobiety kochają łobuzów).

Ale są też ci, którzy nie mają wątpliwości – dla nich to film kultowy. Nie dlatego, że jest doskonały, ale dlatego, że oddaje ducha epoki. A jak coś staje się ikoną pewnego pokolenia, to nie ma znaczenia, czy technicznie wszystko się zgadza. „Nigdy do niczego się nie przyznawaj” – to jedno zdanie stało się mottem wielu młodych ludzi (a w obecnych czasach i polityków), często powtarzanym z przymrużeniem oka, ale nadal obecnym w popkulturze.
To właśnie te charakterystyczne sceny, dramatyczne zwroty akcji, trudne momenty i życiowe wybory bohaterów, podbite kapitalną muzyką topowego wówczas zespołu Varius Manx, sprawiają, że film zapada w pamięć na długo. Można go krytykować, można się śmiać z niektórych wątków, ale trudno zaprzeczyć, że „Młode Wilki” miały swój wyjątkowy klimat, jakiego teraz na próżno szukać w polskim kinie klasy B.
Wolność bez tutoriala
Czy współczesna młodzież potrafiłaby zrozumieć tamtych bohaterów? Choć czasy się zmieniły, to mentalność ludzka wciąż jest podobna. Dziś, zamiast wolnej amerykanki w postkomunistycznej rzeczywistości, kolorowych klipów z MTV czy wypadów na jumę do Reichu, mamy inny substytut – to Instagram, TikTok, to kryptowaluty. Zamiast szmuglowania samochodów zza Odry jest pogoń za szybkim hajsem w internecie, ciągłe spekulacje, phishing i wątpliwej wartości influencerzy, którzy obiecują dużo bez wysiłku. Dla współczesnych Młodych Wilków ryzykowanie i chęć dorobienia się w młodym wieku wygląda inaczej, ale pod spodem kryje się to samo pragnienie – wyrwać się z szarej rzeczywistości życia.
Choć dawniej social media nie istniały, a zysk nie zależał od liczby lajków, mimo wszystko pewne rzeczy wciąż pozostają niezmienne – chęć wyjścia ponad przeciętność i życia na własnych zasadach. Podobnie jak wtedy, i to pokolenie wpada w wir pędzącego świata, bez instrukcji obsługi i bez gwarancji na miękkie lądowanie. Tyle że dzisiaj granice, które młodzi chcą przekraczać, nie są już fizyczne – to bariery wirtualne, mentalne i społeczne.

Jakby nie patrzeć, wszyscy (bez wyjątków) mamy swoje „wilcze historie” i swój własny sposób na przekraczanie granic. Dzisiejsze Młode Wilki nie przekraczają już szlabanów na granicy, ale logują się do świata, w którym jeden dobry pomysł może zmienić ich życie. I być może właśnie dlatego ten film wciąż ma w sobie coś, co nie pozwala o nim zapomnieć.